9 września 2011

Eurohisteria


pulsreklamy.pl



Wypowiedzi kanclerz Niemiec Angeli Merkel na temat wspólnej waluty europejskiej stają się coraz bardziej kuriozalne. - Euro jest gwarantem zjednoczonej Europy. Jeśli upadnie euro, upadnie też Europa. Dlatego euro nie może upaść - stwierdziła pani kanclerz, komentując orzeczenie Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności pomocy finansowej dla Grecji z niemiecką konstytucją.
"Albo euro, albo upadek Europy"? Czy hasło to ma usprawiedliwiać nieograniczone dokarmianie europejskich banków pieniędzmi europejskich podatników? Czy pani kanclerz naprawdę nie widzi innych rozwiązań? Złoto, franki, dolary, muszelki, zielone kamyki... To nie rodzaj "waluty", w której Europejczycy mogliby określać wartość towarów i usług, zadecyduje o ewentualnym upadku Europy. Do katastrofy mogą natomiast doprowadzić utopijne wizje i działania "ratujących" nasz kontynent polityków. 


Piotr Tomczyk


Jak w operze


pulsreklamy.pl






Stanisław Michalkiewicz


Sytuacja w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej przypomina operę. Nie dlatego, że w operze wszyscy są wyelegantowani, starają się nie mlaskać ani nie bekać. W ogóle nie chodzi o publiczność, tylko o aktorów, no i oczywiście - chór, który w operze odgrywa wielką rolę, zbliżoną do roli "Gazety Wyborczej" wobec Salonu. Chór mianowicie informuje publiczność, co właściwie dzieje się na scenie, informuje publiczność, co właściwie widzi i słyszy. "Gazeta Wyborcza" tak samo, a nawet więcej; informuje swoich czytelników nie tylko, co widzą i słyszą, ale również - co myślą. I gdyby z jakiegoś powodu przestała wychodzić, a w dodatku - gdyby pan red. Michnik na domiar złego się przeziębił, no to tragedia: Salon nie wiedziałby, co właściwie myśli, więc na wszelki wypadek nie myślałby w ogóle. Samodzielne myślenie bowiem to w Salonie grzech śmiertelny, godzący w same jego fundamenty, jeszcze w czasach stalinowskich położone na myśleniu kolektywnym. Najlepiej tę zasadę sformułował pewien towarzysz więziennej niedoli kolegi Antoniego Zambrowskiego w roku 1968: "Nie ten Żyd, kto Żyd, tylko ten, na kogo partia wskaże!". Wracając tedy do opery, a właściwie - do chóru, to chór tłumaczy publiczności, co widzi i słyszy. Na przykład, stojąc na scenie, wyśpiewuje: "Spieszmy, ach, spieszmy" - ale przez, dajmy na to, 10 minut nie rusza się z miejsca. I kiedy z odległej Kanady, gdzie zgodnie z wezwaniem Horacego Greeleya: "Go West, young man", podążam za Słońcem ze wschodu na zachód, obserwując jednocześnie i nasłuchując, co się dzieje w naszym nieszczęśliwym kraju - nie mogę oprzeć się wrażeniu podobieństwa do opery. Weźmy na przykład takie debaty; wszyscy pragną debatować i debatować, więc wyśpiewują: debatujmy, ach debatujmy! - ale dlaczegoś nie debatują. Musi składać się na to szereg zagadkowych, a ważnych przyczyn, wśród których na pewno jedno z pierwszych miejsc jak zwykle zajmuje Unia Europejska - przyczyna naszych zgryzot. Trochę kryzysu i oto na naszych oczach pryskają kolejne mity, jakimi karmiono nas w okresie stręczenia nam tej całej Unii - na przykład, że "wszyscy ludzie będą braćmi". Tymczasem wcale nie chodzi o to, czy wszyscy ludzie będą braćmi, czy nie, tylko - kto będzie tym całym bałaganem rządził. Na przykład, Nasza Złota Pani Aniela daje do zrozumienia, że najlepiej byłoby, gdyby wszyscy odtąd słuchali starszych i mądrzejszych, tzn. nie tyle może od razu i bezpośrednio starszych i mądrzejszych, bo na to przyjdzie jeszcze czas - tylko Niemiec - zaś były kanclerz Gerhard Schroeder formułuje tę myśl jeszcze brutalniej. Jak takie postulaty pogodzić z polską prezydencją, którą wszyscy Umiłowani Przywódcy jeszcze niedawno tak się nasładzali? A tymczasem słychać, że proklamowany na podstawie układu z Schengen swobodny przepływ ludzi, poszczególne państwa członkowskie Eurokołchozu mogą zawieszać - ale nie dłużej niż na pięć dni, bo potem będą musiały uzyskać zgodę Unii. Wygląda na to, że dzięki tej metodzie małych kroków tylko patrzeć, jak UE wypłucze resztki politycznej suwerenności z państw członkowskich, zwłaszcza tych słabszych i głupszych. Czy nie na tym właśnie zaczyna już polegać "współdecydowanie o naszych sprawach", którym tak się w swoim czasie zachwycał człowiek w czepku urodzony, czyli pan dr Andrzej Olechowski? Więc na tym tle lepiej rozumiemy obawę naszych Umiłowanych Przywódców przed debatowaniem mimo gorącego pragnienia debatowania, jakie każdy z nich pielęgnuje w sercu gorejącym. O czymże tu debatować, skoro w każdej chwili może przyjść "prikaz z rajkoma", że inaczej będzie? W takiej sytuacji znacznie bezpieczniej jest stać na scenie i wyśpiewywać: spieszmy, ach spieszmy!" - ale pod żadnym pozorem nie ruszać się z miejsca.

O czymże tu debatować, skoro w każdej chwili może przyjść "prikaz z rajkoma", że inaczej będzie?

6 września 2011

Dlaczego młode małżeństwa nie wierzą

Czystość jest nowoczesna



Łączna liczba wyświetleń